Sąd Najwyższy USA stał się w ostatnich latach centralnym punktem sporów politycznych. Konserwatywna większość, wzmocniona nominacjami Donalda Trumpa, doprowadziła do decyzji, które wywołały silne reakcje społeczne. Zaczęło się jeszcze w 2022 roku, gdy Sąd Najwyższy uchylił precedens Roe v. Wade, legalizujący na poziomie federalnym powszechną aborcję. Liberałowie odebrali to jako atak na prawa kobiet, natomiast konserwatyści jako zwycięstwo wartości życia.
Amerykanie są wyraźnie podzieleni w kwestii ostatnich decyzji Sądu Najwyższego, które wzmacniają prerogatywy prezydenta Trumpa – zwłaszcza w sprawie ograniczenia możliwości wydawania przez sądy niższych instancji orzeczeń wstrzymujących wykonanie dekretów wykonawczych.
Sąd Najwyższy w orzeczeniu Trump v. CASA zadecydował, że niższe sądy nie mogą wydawać ogólnokrajowych zakazów dekretów takich jak chociażby odebranie prawa do obywatelstwa czy wstrzymanie zapisu o „prawie ziemi”, które gwarantuje dzieciom urodzonym w USA amerykańskie obywatelstwo. Obrońcy praw cywilnych uznali to orzeczenie za osłabianie kontroli sądowej. Ale Amerykanie są mocno podzieleni i widać to w badaniach sondażowych, że o popieraniu korzystnych lub mniej korzystnych dla prezydenta orzeczeń sądowych decydują polityczne sympatie. Konsensus panuje jedynie w przypadku ogólnej oceny tego, czy prezydent musi respektować orzeczenia sądów każdego szczebla. Tutaj bowiem zdecydowana większość – bo 79 procent, w tym 91 procent Demokratów i 65 procent Republikanów – popiera przestrzeganie wyroków, nawet jeśli prezydent krytykuje orzekających w nich sędziów.
Podziały pojawiają się, gdy przechodzimy do konkretów. Już bowiem zupełnie inaczej zwolennicy poszczególnych partii oceniają samo wydawanie przez głowę państwa dekretów wykonawczych. I tak, 83 procent Demokratów uważa, że Trump wydaje ich za dużo, podczas gdy 73 procent Republikanów ocenia, że postępuje słusznie. Warto nadmienić, że w przeszłości Donald Trump wielokrotnie krytykował Baracka Obamę za używanie dekretów wykonawczych, oskarżając go o nadużywanie władzy i obchodzenie Kongresu. Ironią losu jest to, że jako prezydent Trump sam korzysta z tego narzędzia częściej niż Obama. Obama w ciągu ośmiu lat prezydentury podpisał ich łącznie 279, Trump tylko w ciągu sześciu miesięcy rozpoczętej w styczniu tego roku drugiej kadencji ma ich na koncie już 165.
Kwestia nielegalnej imigracji to jeden z najbardziej zapalnych tematów. Republikanie opowiadają się za wzmocnieniem granic, deportacjami i zwiększeniem budżetu na ochronę granic. Wielu wyborców Trumpa uważa kryzys imigracyjny za egzystencjalne zagrożenie dla USA. Demokraci z kolei wspierają bardziej humanitarne podejście, amnestię dla niektórych grup, ułatwienia w uzyskaniu obywatelstwa oraz sprzeciwiają się masowym deportacjom. Podziały są także widoczne na poziomie stanowym – np. Teksas prowadzi własne lokalne działania przeciw imigrantom, choć imigracja jest w jurysdykcji władz federalnych.
Społeczeństwo dzieli także sprawa amerykańskiej pomocy dla Ukrainy i Izraela. Demokraci w większości popierają dalsze wsparcie militarne i finansowe, traktując je jako obronę demokracji i sojuszników. Republikanie są podzieleni; część establishmentu, jak choćby były lider partii w Senacie Mitch McConnell popiera pomoc, ale rosnący nurt izolacjonistyczny (Trump, oraz sympatycy MAGA) krytykuje wsparcie jako marnowanie pieniędzy Amerykanów. W społeczeństwie wciąż przeważa poparcie dla pomocy Ukrainie – 63 procent, zaś wśród Demokratów za dalszym wsparciem jest 75 procent, a wśród Republikanów nieznacznie ono przekracza połowę – 54 procent. Maleje natomiast poparcie dla Izraela, bo już ponad połowa ogółu społeczeństwa negatywnie ocenia działania tego państwa – 53 procent. Amerykanie nie są też specjalnie skłonni do militarnego wspierania Izraela: przeciwko jest 77 procent wyborców Demokratów i 40 procent Republikanów. Ogólnie rzecz ujmując, po ataku Hamasu w 2023 r., poparcie dla Izraela było szerokie, ale z czasem rosła krytyka wśród lewicy i młodych Demokratów, dotycząca zwłaszcza ofiar wśród ludności cywilnej w Strefie Gazy.
Z kolei doniesienia o tajnym amerykańskim ataku na cele w Iranie spotkały się z mieszanymi reakcjami. Republikanie często popierają twarde podejście wobec Iranu, który uważają za zagrożenie regionalne i przeciwnika USA. Natomiast Demokraci są podzieleni – część popiera działania odstraszające, ale inna część obawia się eskalacji i krytykuje brak konsultacji z Kongresem. W społeczeństwie dominuje zmęczenie „niekończącymi się wojnami”, co wpływa na ogólną niechęć do zaangażowania militarnego, niezależnie od sympatii partyjnych.
Podziały w społeczeństwie amerykańskim są głębokie, często tożsamościowe i mają wpływ na postrzeganie niemal każdego aspektu życia publicznego. W amerykańskiej przestrzeni politycznej coraz bardziej widoczny jest efekt określany mianem „afektywnej polaryzacji” (ang. affective polarization): wyborcy coraz częściej identyfikują się z wybraną partią emocjonalnie i filtrują rzeczywistość przez ideologiczny pryzmat, zamiast racjonalnie oceniać, która partia realnie poprawia ich sytuację ekonomiczną czy społeczną. Jako przykład mogą posłużyć biedniejsi biali wyborcy z południa USA głosujący na Partię Republikańską, mimo że jej polityka gospodarcza faworyzuje najbogatszych – ponieważ utożsamiają się z jej konserwatywnym przekazem kulturowym w takich sprawach jak religia, imigracja czy dostęp do broni. Z kolei bogatsi wyborcy rejonów obu wybrzeży USA (East and West Coast) wspierają często lewicową politykę podatkową, mimo że uderza ona w ich portfele.
Daniel Bociąga
bociaga@wpna.fm
redakcja@zwiazkowy.com