Adam w akcje pomocowe zaangażowany jest od lat – i co ciekawe – na początku dużą rolę odegrały media społecznościowe. To właśnie spontaniczna akcja na Facebooku dała początek do wielkiego zrywu. „Zaczęło się, gdy jeszcze mieszkając w Chicago mój kolega, Piotrek Piotrowski zrobił taki post na Facebooku przy okazji huraganu Harvey, że chcemy zbierać niezbędne rzeczy dla poszkodowanych. To się przełożyło tak, że odzew przerósł nasze wszelkie oczekiwania. Miał być zwykły apel, zamierzaliśmy to wszystko załadować w samochód dostawczy i pojechać pomóc na miejscu” – opowiada w rozmowie z „Dziennikiem Związkowym”. I zdradza, że pomagający Polacy szybko dorobili się dumnego określenia – Polish Navy. „Przywieźliśmy to wszystko i poznaliśmy ludzi z organizacji Cajun Navy, którzy od 2016 roku działają wspierając wysiłki pomocowe przy powodziach. Oni, gdy tylko się dowiedzieli, że jesteśmy Polakami i jak pomogła Polonia, to nazwali nas Polish Navy. I tak działaliśmy jako PNR (Polish Navy Responders), mieliśmy zarejestrowaną organizację i zbieraliśmy pomoc w czasie Świąt Bożego Narodzenia dla Teksasu, oraz przy huraganie Florence, ale po upływie czasu troszkę nam to się rozproszyło.”
Jednak Romanowski się nie poddawał. Zdecydował, że jest to rola, którą chce odgrywać dalej. „Ja później cały czas jeździłem na szkolenia z Cajun Navy, zrobiłem odpowiednie certyfikaty umożliwiające pracę w rwących wodach” – opowiada. Nie przestawał się szkolić, zdobywać wiedzy. „Chciałem poznać naturę wody, jak się w niej poruszać, jak ją czytać, wiedzieć jak się zachowa. Wszystkie techniczne aspekty. Przygotowywaliśmy się do misji ratunkowych w terenach zabudowanych, tam gdzie jest infrastruktura.”
Jak mówi w rozmowie z naszą gazetą, obecna sytuacja jest zupełnie inna niż jego wcześniejsze doświadczenia przy okazji huraganów. „Tu w Teksasie, w tej powodzi działamy przede wszystkim z korytem rzeki, tutaj są zakręty i w tych miejscach gromadzą się połamane drzewa, gałęzie, szczątki domów. Przy korycie rzeki pracuje się zupełnie inaczej, tam są tony tych śmieci”. A co jeszcze oprócz ludzi odgrywa ważną rolę w akcji? „Psy chyba są w tym przypadku najbardziej skuteczne. Pomagają nam skanery termowizyjne z helikopterów” – wskazuje nasz rozmówca.
Pytamy też, na czym polegają jego codzienne działania i jak wygląda jego rola? „Przykładowo dzisiaj mieliśmy do oczyszczenia i przeszukania odcinek trzy i pół mili linii brzegowej. Zadanie było o tyle utrudnione, że napotkaliśmy na bardzo silnie rwący nurt, a dodatkowo dookoła było mnóstwo popowodziowych śmieci; gałęzi, drzew, części samochodów, które nagromadzone w jednym miejscu zbite były w twardą masę, i to trzeba było dokładnie przeszukać. Jest dużo błota, jest gorąco, więc warunki są dosyć trudne. Każdą jedną wysepkę tych śmieci trzeba skrupulatnie sprawdzić” – opowiada.
Ilu ludzi szukamy? „Nie wiemy. Szukamy wszystkiego: ciał, elementów ciała. Siła wody była straszna. Przechodząc z brzegu na brzeg, albo na taką wysepkę, którą trzeba oczyścić, czujemy, że prąd jest bardzo silny. A my mamy ciężkie piły motorowe, z którymi musimy iść, do tego dochodzi plecak, musimy dbać o to by mieć ze sobą wodę do picia i pozostawać nawodnionym. Jest to ciężka praca, ciężki teren i bardzo polegamy na ciężkim sprzęcie” – przyznaje.
W akcję pomocową zaangażowani są wolontariusze-ratownicy. Ale nie każdy może brać udział w operacji. „Jesteśmy tu sami z własnej woli, za własne fundusze. Mamy wsparcie ludzie z Cajun Navy, którzy cały czas siedzą przy komputerach, połączeni z innymi strukturami dowodzenia i oznaczają terytoria, które były już wcześniej przeszukane. Są ludzie, którzy komunikują się drogą radiową, jesteśmy na telefonach – ta komunikacja odgrywa tutaj istotną rolę. W poszukiwaniach biorą udział wyłącznie ludzie z certyfikatami uprawniającymi do udziału w operacjach poszukiwawczo-ratowniczych („search and rescue”). Ale pomagają nam lokalni mieszkańcy, którzy mają wiedzę o terenie i o tym, co możemy napotkać na drodze” – mówi nam.
Adam Romanowski do Teksasu przeprowadził się z Chicago. I nie żałuje tego kroku: „Dla mnie przeprowadzka do Teksasu była spełnieniem amerykańskiego snu. Zawsze ciągnęło mnie do takiego „redneckowskiego”, kowbojskiego stylu życia. Ale też i dzięki temu mam bliżej do terenów, które są zagrożone przejściem choćby huraganów; jak do Luizjany czy na Florydę. Dzięki temu mogę szybciej zareagować, szybciej tam być”.
Daniel Bociąga
bociaga@wpna.fm
redakcja@zwiazkowy.com