Strumień Pieca
Oficjalnie najwyższa temperatura powietrza w historii została odnotowana 10 lipca 1913 roku w Dolinie Śmierci, w miejscu złowieszczo nazwanym Furnace Creek – „Strumień Pieca”. Termometry pokazały tam 56,7°C (134°F). Powietrze było tak suche i rozpalone, że na kamieniu można było smażyć jajka, a ptaki dosłownie spadały z nieba z wyczerpania i przegrzania.
Rekord ten współcześni klimatolodzy podają jednak w wątpliwość – twierdzą, że mógł być wynikiem błędnych odczytów lub wadliwego sprzętu. Jeśli tak, to palma pierwszeństwa należy do Kibili, oazy w Tunezji, gdzie w 1931 roku zanotowano 55°C (131°F) i to przy dużej wilgotności, która jeszcze potęgowała odczucie gorąca.
Rekordy w miejscach odosobnionych to jedno, ale upał najboleśniej uderza w miastach. W Bagdadzie temperatura regularnie przekracza 50°C (122°F). W 2020 roku iracka stolica doświadczyła całej serii dni, w których termometry wskazywały 52°C (126°F) i więcej. Klimatyzacja jest tam luksusem, zresztą w wielu miejscach były wtedy przerwy w dostawie prądu przez kilkanaście godzin na dobę. Ludzie polewali dachy wodą, chowali się w piwnicach, a niektórzy po prostu wyjeżdżali – jeśli mieli dokąd.
W pakistańskim mieście Jakobabad życie podczas upałów zamiera – dosłownie. To jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie wskaźnik wet bulb (tzw. temperatura mokrego termometru – odczuwalna przy pełnym nasyceniu powietrza parą wodną, czyli 100-proc. wilgotności) zbliżył się do 35°C (95°F). To granica śmierci. Powyżej tej wartości ludzki organizm nie ma jak się schłodzić. Pot nie odparowuje, serce bije jak oszalałe. Cień nie daje schronienia, a noc nie przynosi ulgi, bo nocą temperatura spada do raptem 38°C (100°F). Przegrzanie staje się kwestią godzin. A przecież mowa o mieście, gdzie mieszka 200 tysięcy ludzi.
Piekielna fala
Fale gorąca zabijają. I to nie w przenośni, lecz dosłownie. Najtragiczniejsza nowożytna fala upałów nawiedziła Europę w 2003 roku, zamieniając ją w tropiki. We Francji, Włoszech, Hiszpanii i Niemczech panowały niespotykane wcześniej temperatury, sięgające 44-47°C (112-117°F). Przyniosły ponad 70 tysięcy zgonów więcej niż średnia sezonowa. Ludzie umierali w domach, szpitalach, na ulicach. W Paryżu zabrakło miejsca w kostnicach – ciała składano w chłodniach i na parkingach. Francuska służba zdrowia przeżyła zapaść, a ówczesny minister zdrowia złożył dymisję.
Na antypodach upały to norma, ale i one mają swoje granice. W styczniu 2019 roku Australia doświadczyła najgorętszego miesiąca w historii. Średnia krajowa temperatura przekroczyła 41°C (106°F), a w niektórych miejscowościach dochodziła do 50°C (122°F). Nietoperze spadały martwe z drzew. W Nowej Południowej Walii roztapiały się plastikowe elementy znaków drogowych. Służby ratunkowe zostały zmobilizowane do chłodzenia schronisk dla zwierząt.
W parkach rozstawiano kurtyny wodne, ale to było jak zalewanie ogniska szklanką wody. Ludzie masowo kupowali worki lodu i pakowali je do pościeli, żeby w ogóle zasnąć.
W 2022 roku w Indiach fala gorąca zabiła tysiące osób. Temperatury w Delhi i Ahmadabadzie sięgały 49°C (120°F). Rząd uruchomił „punkty chłodzenia” – wentylowane namioty, w których rozdawano wodę i sole mineralne. Ludzie umierali jednak szybciej niż mogli tam dotrzeć. W wielu szpitalach doszło do awarii klimatyzacji. Pacjenci dusili się, lekarze mdleli z odwodnienia, a kolejki karetek zakorkowały podjazdy do izb przyjęć. W regionach wiejskich – tam, gdzie nie ma prądu – sytuacja była jeszcze gorsza. Ludzie spali w kanałach irygacyjnych, szukając choćby odrobiny chłodu, kładli się na mokrej ziemi, przykrywali ciała mokrymi prześcieradłami i modlili się, by przetrwać do rana. Ranek tymczasem przynosił kolejną porcję żaru.
Zanotowano tysiące zgonów – z powodu przegrzania, odwodnienia, wylewów, zawałów. Upał nie wybierał: dzieci, starcy, pracownicy fizyczni, bezdomni, kobiety w ciąży. Wszyscy byli na jego łasce.
W 2024 roku, czyli zaledwie rok temu, Meksyk przeżył apokaliptyczne lato. Termometry w Monterrey i Chihuahua wskazywały powyżej 47°C (117°F) przez wiele dni z rzędu. W niektórych rejonach władze wprowadziły zakaz wychodzenia z domu między 11.00 a 17.00. Nawet klimatyzowane autobusy przestały kursować z powodu przegrzewających się silników. Kilkadziesiąt tysięcy zwierząt padło w rezerwatach przyrody. Ciała szopów, jeleni i ptaków leżały w wysuszonych strumieniach. Więdły nawet kaktusy.
Najgorsze było to, że ten kataklizm nie przyszedł nagle. Zapowiadany od lat przez klimatologów, ignorowany był przez rządy i bagatelizowany przez społeczeństwa przyzwyczajone do pojęcia „lata”. Tyle że to już nie było lato. To nowy klimat – niedający wytchnienia i nieznający litości.
Epoka zabójczego gorąca
To nie są odosobnione przypadki. Upały stają się coraz dłuższe, bardziej intensywne i – co najgroźniejsze – bardziej wilgotne. Wkraczamy w nową epokę: epokę zabójczego gorąca. Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) ostrzega, że do 2050 roku ponad 1 miliard ludzi będzie mieszkać na terenach, gdzie w letnie miesiące temperatura regularnie przekroczy granice tolerancji ludzkiego organizmu.
Miasta takie jak Kair, Rijad, Las Vegas, Doha, Phoenix czy Delhi staną się – dosłownie – niezdatne do życia bez technologii chłodzenia. Ludzkość, która jeszcze niedawno z dumą budowała pałace na piaskach pustyni, dziś może być zmuszona powrócić do namiotów – tym razem nie z ubóstwa, lecz z konieczności przetrwania.
Z fizjologicznego punktu widzenia człowiek zaczyna mieć problemy z funkcjonowaniem już przy 38-39°C (100-102°F). W temperaturze powyżej 40°C (104°F) serce bije szybciej, pocenie się przestaje być skuteczne, nerki zaczynają zawodzić. W 50°C (122°F) – jeśli organizm się nie chłodzi – dochodzi do uszkodzeń mózgu, zapaści i śmierci. To już nie są ekstremalne przypadki. To codzienność w niektórych częściach Bliskiego Wschodu, Azji Południowej i południowych stanach USA.
W krajach arabskich mówi się, że „cień to luksus bogatych”. Dziś to przysłowie staje się globalną prawdą. Cień, chłód, dostęp do klimatyzacji – będą dobrami strategicznymi, jak woda czy żywność. A tam, gdzie ich zabraknie, wystarczy kilka dni ekstremalnego gorąca i miasta zamienią się w cmentarze.
Zadaszone miasta, ulice chłodzone mgiełką wodną, domy bez okien to już nie koncepcje science fiction, lecz realne plany urbanistów z Dubaju, Rijadu i Abu Zabi.
Nie wszyscy jednak będą mogą żyć w klimatyzowanych domach. Większość ludzi – tych z dżungli Amazonii, z afrykańskich pustyń, z wiosek Bangladeszu – zostanie bezlitośnie wystawiona na żar. I to oni pierwsi doświadczą, co znaczy, gdy słońce nie daje życia, lecz je odbiera.
Piekło to nie mit. Ono już przyszło.
Dawniej kojarzono je z ogniem, dusznością, brakiem ucieczki. Dziś te same słowa opisują rzeczywistość klimatyczną na naszej planecie. Najwyższe w historii upały nie są anomalią. Są zapowiedzią. I choć jeszcze mamy lód na biegunach, chłód poranków i deszcze, które przynoszą ulgę – linia frontu się przesuwa. Jest coraz bliżej. Coraz goręcej. I być może przyjdzie dzień, kiedy spojrzymy na starą mapę meteorologiczną i zapytamy: gdzie się podziało lato, które pachniało słońcem a nie śmiercią?
Monika Pawlak