Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 21 lipca 2025 22:51
Reklama KD Market

Piekło na Ziemi

W pewnym momencie powietrze przestaje być powietrzem – staje się żarem. Fala gorąca wciska się do płuc jak rozgrzany metal, język przykleja się do podniebienia, asfalt mięknie pod stopami, a niebo przypomina białą taflę szkła, drgającą od upału. Świat przestaje oddychać. Zaczyna się smażyć. Są miejsca, gdzie to piekło nie trwa chwilę, ale zatrzymuje się na dni, tygodnie, całe pory roku. Gdzie temperatura nie tylko ogłusza, ale kruszy ciało, sieje spustoszenie i wypala ludzką wytrzymałość jak szkło w piecu hutniczym...
Reklama
Piekło na Ziemi

Autor: Adobe Stock

Strumień Pieca

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Oficjalnie najwyższa temperatura powietrza w historii została odnotowana 10 lipca 1913 roku w Dolinie Śmierci, w miejscu złowieszczo nazwanym Furnace Creek – „Strumień Pieca”. Termometry pokazały tam 56,7°C (134°F). Powietrze było tak suche i rozpalone, że na kamieniu można było smażyć jajka, a ptaki dosłownie spadały z nieba z wyczerpania i przegrzania. 

Rekord ten współcześni klimatolodzy podają jednak w wątpliwość – twierdzą, że mógł być wynikiem błędnych odczytów lub wadliwego sprzętu. Jeśli tak, to palma pierwszeństwa należy do Kibili, oazy w Tunezji, gdzie w 1931 roku zanotowano 55°C (131°F) i to przy dużej wilgotności, która jeszcze potęgowała odczucie gorąca.

Rekordy w miejscach odosobnionych to jedno, ale upał najboleśniej uderza w miastach. W Bagdadzie temperatura regularnie przekracza 50°C (122°F). W 2020 roku iracka stolica doświadczyła całej serii dni, w których termometry wskazywały 52°C (126°F) i więcej. Klimatyzacja jest tam luksusem, zresztą w wielu miejscach były wtedy przerwy w dostawie prądu przez kilkanaście godzin na dobę. Ludzie polewali dachy wodą, chowali się w piwnicach, a niektórzy po prostu wyjeżdżali – jeśli mieli dokąd.

W pakistańskim mieście Jakobabad życie podczas upałów zamiera – dosłownie. To jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie wskaźnik wet bulb (tzw. temperatura mokrego termometru – odczuwalna przy pełnym nasyceniu powietrza parą wodną, czyli 100-proc. wilgotności) zbliżył się do 35°C (95°F). To granica śmierci. Powyżej tej wartości ludzki organizm nie ma jak się schłodzić. Pot nie odparowuje, serce bije jak oszalałe. Cień nie daje schronienia, a noc nie przynosi ulgi, bo nocą temperatura spada do raptem 38°C (100°F). Przegrzanie staje się kwestią godzin. A przecież mowa o mieście, gdzie mieszka 200 tysięcy ludzi.

 

Piekielna fala

Fale gorąca zabijają. I to nie w przenośni, lecz dosłownie. Najtragiczniejsza nowożytna fala upałów nawiedziła Europę w 2003 roku, zamieniając ją w tropiki. We Francji, Włoszech, Hiszpanii i Niemczech panowały niespotykane wcześniej temperatury, sięgające 44-47°C (112-117°F). Przyniosły ponad 70 tysięcy zgonów więcej niż średnia sezonowa. Ludzie umierali w domach, szpitalach, na ulicach. W Paryżu zabrakło miejsca w kostnicach – ciała składano w chłodniach i na parkingach. Francuska służba zdrowia przeżyła zapaść, a ówczesny minister zdrowia złożył dymisję.

Na antypodach upały to norma, ale i one mają swoje granice. W styczniu 2019 roku Australia doświadczyła najgorętszego miesiąca w historii. Średnia krajowa temperatura przekroczyła 41°C (106°F), a w niektórych miejscowościach dochodziła do 50°C (122°F). Nietoperze spadały martwe z drzew. W Nowej Południowej Walii roztapiały się plastikowe elementy znaków drogowych. Służby ratunkowe zostały zmobilizowane do chłodzenia schronisk dla zwierząt.

W parkach rozstawiano kurtyny wodne, ale to było jak zalewanie ogniska szklanką wody. Ludzie masowo kupowali worki lodu i pakowali je do pościeli, żeby w ogóle zasnąć.

W 2022 roku w Indiach fala gorąca zabiła tysiące osób. Temperatury w Delhi i Ahmadabadzie sięgały 49°C (120°F). Rząd uruchomił „punkty chłodzenia” – wentylowane namioty, w których rozdawano wodę i sole mineralne. Ludzie umierali jednak szybciej niż mogli tam dotrzeć. W wielu szpitalach doszło do awarii klimatyzacji. Pacjenci dusili się, lekarze mdleli z odwodnienia, a kolejki karetek zakorkowały podjazdy do izb przyjęć. W regionach wiejskich – tam, gdzie nie ma prądu – sytuacja była jeszcze gorsza. Ludzie spali w kanałach irygacyjnych, szukając choćby odrobiny chłodu, kładli się na mokrej ziemi, przykrywali ciała mokrymi prześcieradłami i modlili się, by przetrwać do rana. Ranek tymczasem przynosił kolejną porcję żaru.

Zanotowano tysiące zgonów – z powodu przegrzania, odwodnienia, wylewów, zawałów. Upał nie wybierał: dzieci, starcy, pracownicy fizyczni, bezdomni, kobiety w ciąży. Wszyscy byli na jego łasce.

W 2024 roku, czyli zaledwie rok temu, Meksyk przeżył apokaliptyczne lato. Termometry w Monterrey i Chihuahua wskazywały powyżej 47°C (117°F) przez wiele dni z rzędu. W niektórych rejonach władze wprowadziły zakaz wychodzenia z domu między 11.00 a 17.00. Nawet klimatyzowane autobusy przestały kursować z powodu przegrzewających się silników. Kilkadziesiąt tysięcy zwierząt padło w rezerwatach przyrody. Ciała szopów, jeleni i ptaków leżały w wysuszonych strumieniach. Więdły nawet kaktusy.

Najgorsze było to, że ten kataklizm nie przyszedł nagle. Zapowiadany od lat przez klimatologów, ignorowany był przez rządy i bagatelizowany przez społeczeństwa przyzwyczajone do pojęcia „lata”. Tyle że to już nie było lato. To nowy klimat – niedający wytchnienia i nieznający litości.

 

Epoka zabójczego gorąca

To nie są odosobnione przypadki. Upały stają się coraz dłuższe, bardziej intensywne i – co najgroźniejsze – bardziej wilgotne. Wkraczamy w nową epokę: epokę zabójczego gorąca. Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) ostrzega, że do 2050 roku ponad 1 miliard ludzi będzie mieszkać na terenach, gdzie w letnie miesiące temperatura regularnie przekroczy granice tolerancji ludzkiego organizmu.

Miasta takie jak Kair, Rijad, Las Vegas, Doha, Phoenix czy Delhi staną się – dosłownie – niezdatne do życia bez technologii chłodzenia. Ludzkość, która jeszcze niedawno z dumą budowała pałace na piaskach pustyni, dziś może być zmuszona powrócić do namiotów – tym razem nie z ubóstwa, lecz z konieczności przetrwania. 

Z fizjologicznego punktu widzenia człowiek zaczyna mieć problemy z funkcjonowaniem już przy 38-39°C (100-102°F). W temperaturze powyżej 40°C (104°F) serce bije szybciej, pocenie się przestaje być skuteczne, nerki zaczynają zawodzić. W 50°C (122°F) – jeśli organizm się nie chłodzi – dochodzi do uszkodzeń mózgu, zapaści i śmierci. To już nie są ekstremalne przypadki. To codzienność w niektórych częściach Bliskiego Wschodu, Azji Południowej i południowych stanach USA.

W krajach arabskich mówi się, że „cień to luksus bogatych”. Dziś to przysłowie staje się globalną prawdą. Cień, chłód, dostęp do klimatyzacji – będą dobrami strategicznymi, jak woda czy żywność. A tam, gdzie ich zabraknie, wystarczy kilka dni ekstremalnego gorąca i miasta zamienią się w cmentarze.

Zadaszone miasta, ulice chłodzone mgiełką wodną, domy bez okien to już nie koncepcje science fiction, lecz realne plany urbanistów z Dubaju, Rijadu i Abu Zabi.

Nie wszyscy jednak będą mogą żyć w klimatyzowanych domach. Większość ludzi – tych z dżungli Amazonii, z afrykańskich pustyń, z wiosek Bangladeszu – zostanie bezlitośnie wystawiona na żar. I to oni pierwsi doświadczą, co znaczy, gdy słońce nie daje życia, lecz je odbiera.

Piekło to nie mit. Ono już przyszło.

Dawniej kojarzono je z ogniem, dusznością, brakiem ucieczki. Dziś te same słowa opisują rzeczywistość klimatyczną na naszej planecie. Najwyższe w historii upały nie są anomalią. Są zapowiedzią. I choć jeszcze mamy lód na biegunach, chłód poranków i deszcze, które przynoszą ulgę – linia frontu się przesuwa. Jest coraz bliżej. Coraz goręcej. I być może przyjdzie dzień, kiedy spojrzymy na starą mapę meteorologiczną i zapytamy: gdzie się podziało lato, które pachniało słońcem a nie śmiercią?

Monika Pawlak

Reklama

Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama