Trump podczas spotkania w Gabinecie Owalnym z premierem Bahrajnu, księciem Salmanem ibn Hamadem Al-Chalifą, przekazał, że dochody z tytułu ceł w USA wyniosły w tym roku ponad 100 mld dolarów.
- A taryfy jeszcze tak naprawdę nie zaczęły działać, poza tymi na samochody i stal - dodał. Oświadczył, że 1 sierpnia, gdy mają wejść w życie nowe cła na import, do kraju zaczną płynąć „duże pieniądze”.
Prezydent zapowiedział, że wkrótce ogłosi „całkiem niezłe umowy”, w tym nie wykluczył układu handlowego z Indiami.
Tymczasem, jak ocenił konserwatywny „Wall Street Journal”, polityka Trumpa dotycząca ceł i imigracji zaczyna odbijać się na gospodarce. Dziennik zwrócił uwagę na wzrost cen niektórych importowanych towarów i spowolnienie wzrostu zatrudnienia. W ocenie ekonomistów ryzyko recesji jest dziś niższe niż przed trzema miesiącami, lecz taryfy zaczynają już negatywnie wpływać na amerykańskich konsumentów.
Według danych rządowych w czerwcu inflacja wyniosła 2,7 proc. w ujęciu rocznym. W maju było to 2,4 proc., co może świadczyć o tym, że firmy zaczęły przerzucać koszty taryf na konsumentów - napisał „WSJ”. Zdrożały np. importowane meble i ubrania. Eksperci prognozują, że wzrost cen będzie obserwowany w kolejnych miesiącach. Analitycy są zgodni, że taryfy przyczyniają się do wzrostu cen, jednak różnią się w ocenach tego, jak poważne będą skutki ceł ogłoszonych przez Trumpa.
Sam Trump ocenił, że jest to „bardzo niska inflacja” i ponownie wezwał prezesa Rezerwy Federalnej Jerome'a Powella do obniżenia stóp procentowych. Rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt oświadczyła, że z danych wynika, iż Trump „stabilizuje inflację”, a ci, którzy uważają, że cła przyczyniają się do wzrostu cen, są w błędzie.
Z Waszyngtonu Natalia Dziurdzińska (PAP)