Departament Stanu nakłada surowe ograniczenia dotyczące publicznych ocen wyborów za granicą - wynika z wewnętrznej notatki tego resortu.
Zgodnie z tym dokumentem sekretarz stanu Marco Rubio zdecydował, że Waszyngton będzie komentował proces wyborczy w innych krajach, tylko jeśli będzie to w „ewidentnym i nieodpartym” interesie polityki zagranicznej USA - napisał dziennik.
W wewnętrznej notatce odwołano się do „nacisku administracji na suwerenność narodową”, co najwyraźniej odnosi się do panującego w administracji Donalda Trumpa przekonania, że Stany Zjednoczone w ostatnich dekadach popełniły błąd, interweniując w sprawie sytuacji w państwach trzecich.
Komentarze powyborcze mają koncentrować się teraz na gratulacjach dla zwycięskiego kandydata i nie powinny uwzględniać opinii na temat sprawiedliwości, uczciwości procesu wyborczego, legalności wyborów ani wartości demokratycznych w danym kraju.
W ocenie obecnych i byłych dyplomatów ocena wyborów ze strony USA może mieć duży wpływ szczególnie w przypadku mniejszych i rozwijających się krajów. Oświadczenia te są uważnie śledzone przez opozycję i organizacje broniące praw człowieka. Służą też m.in. do kreowania polityki sankcyjnej.
„WSJ” przypomniał, że w maju Trump zapowiedział w Arabii Saudyjskiej, że USA nie będą mówić innym krajom, jak mają załatwiać swoje sprawy. Jednocześnie - jak zauważył dziennik - niedawno prezydent zrobił coś dokładnie odwrotnego, nakładając na Brazylię cło w wysokości 50 proc. w związku postępowaniem wobec byłego przywódcy i sojusznika Trumpa Jaira Bolsonaro.
Z Waszyngtonu Natalia Dziurdzińska (PAP)