Eggnog nie służy do gaszenia pragnienia. Pije się go powoli, z namysłem, zwykle wtedy, gdy choinka już świeci, a rozmowy nie spieszą się ku końcowi. Łączy w sobie mleczną słodycz, alkoholowe ciepło i aromat przypraw nierozerwalnie związanych z zimą. To smak, który pojawia się tylko na chwilę i tylko o tej porze roku. I właśnie dlatego dla wielu Amerykanów święta zaczynają się naprawdę dopiero wtedy, gdy na stole pojawia się pucharek eggnogu.
Symbol dostatku
Choć nazwa „eggnog” narodziła się w Ameryce dopiero pod koniec XVIII wieku, sam napój ma korzenie dużo głębsze. Jego praprzodkiem jest średniowieczny brytyjski posset – gorący, gęsty napój z mleka grzanego z winem lub piwem, słodzony i doprawiany przyprawami. Mnisi w XIII wieku dodawali do niego jajka i figi, a w czasach późniejszych – gdy pojawiły się przyprawy korzenne – posset był pełen aromatów z zamorskich kolonii.
W XVII-wiecznej Anglii arystokracja piła jego bogatszą wersję z sherry. Jeden z najsłynniejszych przepisów epoki, „Sack-Posset My Lord of Carlisle”, zawierał osiemnaście żółtek, osiem białek, litr śmietanki, gałkę muszkatołową, cynamon, kwiat muszkatołowy (mace) i solidną porcję wzmacnianego wina. To był nie tylko napój, lecz pokaz statusu.
Posset, niczym pielgrzym, przeniósł się do Nowego Świata w XVIII wieku. W koloniach jaj i mleka było pod dostatkiem, a rum z Karaibów kosztował ułamek tego, co europejskie trunki. Amerykanie zaczęli więc przyrządzać bogatszą, zimniejszą wersję tradycyjnego angielskiego napoju. I tak narodził się eggnog – mieszanka europejskiej tradycji, kolonialnej pomysłowości i lokalnej obfitości.
W różnych częściach Ameryki wersje eggnogu różniły się dodawanym do niego alkoholem: na północy wlewano rum, na południu bourbon, a na zachodnich rubieżach – od madery po tequilę. W Meksyku powstał rompope, intensywnie waniliowy likier z żółtek, a w Portoryko – pachnący tropikalnie coquito na bazie mleka kokosowego. Niemcy stworzyli eierlikör, niezwykle gęsty, kremowy, prawie do jedzenia łyżką. Cały świat odkrywał w tym napoju coś swojego.
A jednak to Ameryka wyniosła go do rangi świątecznego symbolu.
Salwa armatnia
Pierwszy prezydent USA nie tylko dowodził armią i tworzył państwo, ale również tworzył przepisy kulinarne. Jego słynny eggnog to prawdziwa armatnia salwa w bożonarodzeniowym nastroju: pinta brandy, pół pinty whiskey, pół pinty rumu jamajskiego i jeszcze ćwierć pinty sherry – na podbicie aromatu. Do tego dwie pinty mleka i dwie pinty śmietanki. O liczbie jaj Waszyngton... zapomniał. Kucharki epoki zakładały, że dwanaście wystarczy.
Być może to właśnie tak mocne mikstury przyczyniły się do słynnej Nocy Eggnogowej na Akademii West Point w 1826 roku – buntu kadetów, awantur, rozbitych szyb i wyrzucenia z uczelni kilku rozrabiaków. Eggnog, jak widać, miał siłę rozpętać niejedną bitwę… nawet w Boże Narodzenie. A przy tym udowodnić, że jest napojem niebezpiecznie dobrym.
W XIX wieku eggnog był polecany przez lekarzy. Uważano go za idealny dla pacjentów na diecie płynnej – dostarczał kalorii, witamin i „siły”. W szpitalach podawano go przy tyfusie, dyfterycie, po operacjach, a w St. Louis w latach 80. XIX wieku pacjenci dostawali eggnog... co dwie godziny, z dwoma łyżkami brandy.
Dziś to brzmi egzotycznie, ale medycyna tamtego czasu postrzegała jajka, mleko i przyprawy jako źródło energii i ciepła. Eggnog miał rozgrzewać ciało i duszę – nic dziwnego, że tak pięknie wpisał się w zimową tradycję.
Śnieżna chmurka
Podstawą eggnogu jest custard, czyli krem z żółtek i cukru, powoli rozluźniony mlekiem i śmietanką. Do tego dochodzi alkohol – rum, bourbon lub brandy. Potem przyprawy: gałka muszkatołowa, wanilia, czasem kwiat muszkatołowy. A na koniec coś, co nadaje lekkości: ubite białka, dodane tuż przed podaniem. Napój staje się wtedy niemal jak śnieżna chmurka.
Można podawać go na zimno albo podgrzać jak posset. I można przechowywać kilka dni, bo alkohol działa jak świąteczny konserwant. Jedno pozostaje niezmienne: pierwszy łyk smakuje jak grudzień.
I właśnie w tym zimowym geście – w chwili, gdy słodycz miesza się z ciepłem, a kremowa gęstość z odrobiną mocy – eggnog najbliżej spotyka się ze swoim polskim krewniakiem: ajerkoniakiem. Ten złoty, domowy likier z żółtek, cukru i spirytusu powstaje z podobnego pragnienia zimowego luksusu, tej samej potrzeby uraczenia się czymś słodkim i rozgrzewającym. I choć ajerkoniak zwykle pije się w małych kieliszkach, a eggnog w pękatych szklankach, oba napoje mają wspólny rdzeń: odrobinę świątecznej słodyczy, szczyptę mocy i echo dawnych domowych tradycji. Dwa światy, jeden smak zimowej łagodności.
Napój na każdą słabość
Eggnog to coś więcej niż przepis pełen alkoholu i słodyczy. W jego smaku pobrzmiewa echo średniowiecznych klasztorów, kolonialnych farm, zimowych salonów, szpitalnych sal, domowych kuchni i świątecznych stołów. To napój, który przemierzył wieki, kultury i kontynenty, nie tracąc tego, co najważniejsze – miękkości, ciepła i odrobiny rozpusty.
Jest także symbolem zimowego przyzwolenia: dietę odkładamy na styczeń, codzienny rygor na później. Przez chwilę można poczuć się jak dziecko zanurzone w śniegu… tylko że z kieliszkiem w dłoni, którego zawartość rozgrzewa bardziej niż ogień w kominku.
Święta mają wiele smaków – od pomarańczy po mak, od grzańca po karmel – lecz w Ameryce to właśnie eggnog najpełniej zwiastuje ich nadejście. Więc gdy spadnie pierwszy płatek śniegu, gdy w oknach rozbłysną choinkowe światełka, a z kuchni dobiegnie cichy rytm trzepaczki, wiadomo już jedno: święta bez eggnogu byłyby jak choinka bez bombek.
Jacek Hilgier









