Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 31 grudnia 2025 15:17

Czas spakowany do skrzyni

W noc sylwestrową 1937 roku Paryż błyszczał jak scena wielkiego teatru. Miasto, które od wieków żyło rytmem dzwonów i zegarów, szykowało się do powitania Nowego Roku w atmosferze pełnej elegancji, szampana i obietnic nadchodzącej epoki. Rok 1938 miał być czasem światła – tak głosili organizatorzy Wielkiej Wystawy Sztuki i Techniki, której sercem był właśnie Palais de Chaillot stojący przy placu Trocadéro, świeżo odrestaurowany pałac górujący nad Sekwaną. Ale tej nocy Paryż miał utracić jeden z jego najbardziej rozpoznawalnych symboli. Gdy wybiła północ, w miejscu, gdzie od miesięcy jaśniały złote wskazówki monumentalnego zegara, świeciła tylko pusta przestrzeń i sztywny chłód metalu.
Czas spakowany do skrzyni

Autor: Adobe Stock

 

Nie był zwykłym czasomierzem ani tym bardziej zwykłą dekoracją. Był jednym z symboli wystawy – nowoczesności, postępu i wiary w to, że czas można ujarzmić i zamknąć w mechanizmie, który nie myli się o więcej niż jedną sekundę tygodniowo. Stworzyła go renomowana firma Brillié, słynąca z zegarów kolejowych regulujących rytm życia na dworcach całej Europy. Ogromną tarczę wykonano z przeszklonego, mlecznego materiału, wskazówki z polerowanej miedzi, a sam mechanizm był tak zaawansowany, że oglądano go niczym skarb techniki. Przez kilka miesięcy podziwiały go delegacje państw, amerykańscy senatorowie, japońscy przedsiębiorcy, a nawet dzieci z paryskich szkół, które przychodziły zobaczyć „zegar nowego wieku”.

I nagle zniknął. Nie uległ awarii ani nie spadł pod swym ogromnym ciężerem. Zniknął tak doskonale, że nikt nawet nie zauważył momentu, w którym przestał istnieć. A była to konstrukcja wielkości małej ciężarówki, zamontowana wysoko na fasadzie pałacu. Jak więc coś tak ogromnego mogło rozpłynąć się w powietrzu w centrum Paryża, o krok od setek gości, orkiestr i świateł?

 

Wielki spektakl

Świadkowie zgodnie twierdzili później, że na Trocadéro panował tamtego wieczoru nastrój lekko rozproszony – mieszanina świątecznego roztargnienia i ekscytacji, która pozwalała przeoczyć rzeczy oczywiste. W restauracjach podawano ślimaki i ostrygi, w salach balowych brzmiały walce Straussa, a przez plac przewijały się tłumy zmierzające nad Sekwanę, by zobaczyć fajerwerki odbijające się w jej czarnym nurcie. Służba pałacowa wspominała później, że około godziny 9.00 widziała kilka zaparkowanych nieopodal ciężarówek, ale w tym czasie transporty dekoracji i sprzętu nie budziły niczyjego zdziwienia. Kierowcy okazali papiery – być może fałszywe – i powiedzieli, że przyszli demontować elementy scenografii z jednego z pokazów kończących Wystawę. Nikt nie zadawał pytań.

Wkrótce zaczęły rozlegać się metaliczne dźwięki: brzęk, stukot, rytmiczne uderzenia. Strażnicy zapisali w raporcie, że uznali je za odgłosy przygotowań do sylwestrowej iluminacji. Wszyscy wiedzieli, że wkrótce ma rozpocząć się ogromny spektakl świetlny – czemu więc ktoś miałby podejrzewać, iż za ścianą pałacu grupa ludzi właśnie odkręca gigantyczny, pięciotonowy zegar?

A jednak tak się stało. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut złote wskazówki zostały zdjęte, tarczę zabezpieczono, a cały mechanizm opuszczono na specjalnym podnośniku. Trudno uwierzyć, ale sprawcy działali tak cicho i sprawnie, że żaden z przechodniów nie zwrócił uwagi na to, iż „pracownicy” krzątają się przy fasadzie. Paryżanie byli zajęci własnymi świętami, a noc sprzyjała niedopowiedzeniom: przecież wszystko, co wydarzało się w pobliżu pałacu w ostatnich dniach Wielkiej Wystawy, wyglądało jak część wielkiego spektaklu.

Kiedy ciężarówka z olbrzymią skrzynią odjechała, nikt jej nie zatrzymał. Nikt nie zadał pytań. Po drugiej stronie Sekwany orkiestra stroiła instrumenty, a w salach przy Champs-Élysées kelnerzy wnosili na srebrnych tacach kieliszki szampana.

Czas – dosłownie i symbolicznie – został właśnie skradziony.

Pierwsze podejrzenia padły na wandali. Potem na kolekcjonerów sztuki, którzy w szalonym geście chcieli zdobyć pamiątkę z wystawy. Wreszcie zaczęto mówić o sabotażu: rok 1937 nie był spokojny, Europa drżała już od zapowiedzi tego, co miało nadejść. Niektórzy spekulowali, że kradzież była prowokacją polityczną – manifestem wymierzonym w ideę postępu, którą Wystawa Sztuki i Techniki tak żarliwie promowała. Inni przekonywali, że to dzieło zwykłych złodziei, którzy liczyli na zysk ze sprzedaży miedzi i złota. Ale żadna z teorii nie tłumaczyła faktu najdziwniejszego: jak to możliwe, że nikt – absolutnie nikt – nie widział momentu, w którym zegar znika?

Policja przesłuchała dziesiątki strażników, portierów i robotników. Każdy mówił to samo: słyszał jakieś odgłosy, widział ciężarówki, ale wszystko wydawało się zwyczajne. Raporty, które się zachowały, czyta się dziś jak ponury żart. Jeden ze strażników zanotował, że widział dwóch mężczyzn z linami i pasami, „wyglądających jak akrobaci”. Inny twierdził, że zauważył skrzynię „wielkości kiosku z gazetami”, ale uznał, że to element świątecznej scenografii. Świadkowie, zamiast opowieści o przestępstwie, opisywali coś w rodzaju dziwnego spektaklu, który noc rozmyła w półmrok i konfuzję.

 

Brak wskazówek

Do dziś nie odnaleziono ani złodziei, ani samego zegara. Nie pojawił się na żadnej aukcji, nie odkryto go w prywatnej kolekcji, nie znaleziono ani jednego elementu mechanizmu. Historia wygląda więc tak, jakby ktoś naprawdę ukradł czas – zabrał go z jednego z najbardziej znanych miejsc Paryża i schował w miejscu, które dotychczas nie zostało odkryte ani ujawnione. Policyjny raport zakończono z pewnego rodzaju humorem: „Brak wskazówek – dosłownie i w przenośni”.

Są jednak teorie bardziej romantyczne. Jedna mówi, że zegar został skradziony przez grupę inżynierów, którzy chcieli go ocalić przed zniszczeniem – Wystawa kończyła się, a wiele elementów miało wkrótce trafić na złom. Druga opowiada o ekscentrycznym kolekcjonerze, który kolekcjonował „czas świata” i marzył o posiadaniu zegarów z najważniejszych miejsc globu. Trzecia, najdziwniejsza, głosi, że kradzież była czymś w rodzaju performance’u – że sam zegar był projektem artystycznym, a jego zniknięcie miało stać się manifestem o nietrwałości ludzkich dzieł.

Niezależnie od teorii, jedno nie ulega wątpliwości: w sylwestrową noc 1937 roku ktoś zdjął z paryskiego nieba czas. I zrobił to tak perfekcyjnie, że do dziś nie wiadomo, czy był geniuszem zbrodni, czy tylko śmiałkiem, który wykorzystał idealny moment, kiedy świat – zanurzony w tańcu, muzyce i szampanie – zapomniał, iż nawet symbole mają swoich strażników.

Dziś o znikniętym zegarze przypomina tylko kilka fotografii, kilka notatek prasowych i pusta przestrzeń w historii Wielkiej Wystawy. Ale legenda żyje. Paryż lubi takie opowieści – trochę mroczne, trochę romantyczne, pełne niedopowiedzeń. Bo w końcu jakie miasto bardziej niż Paryż rozumie ironię losu?

W noc, gdy cały świat liczył sekundy do Nowego Roku, ktoś postanowił je ukraść. Nie dla bogactwa ani nie dla sławy, ale by udowodnić, że nawet czas, największy tyran, da się unieść na ciężarówce i wywieźć w mrok.

A zegar? Może wciąż gdzieś istnieje. Może nadal odmierza czas komuś, kto nigdy nie zamierza zdradzić, że w sylwestrową noc 1937 roku naprawdę ukradł Paryżowi kawałek przyszłości.

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama