Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Polacy z Dunedin i Otago

– Kiedy przyjechała pani do Nowej Zelandii?
Przyjechałam do Nowej Zelandii razem ze swoim mężem Edwardem i córka ponad 20 lat temu. To był zupełny przypadek. Wyjechaliśmy z Polski w latach osiemdziesiątych przez Austrię z myślą osiedlenia się w Australii. Niestety nasze zawody, jesteśmy konserwatorami zabytków, okazały się wówczas mało przydane i nasze podanie zostało odrzucone.
Złożyliśmy więc kolejne aplikacje o wyjazd do Kanady, Szwajcarii i Nowej Zelandii. Z ambasady Nowej Zelandii odpisano nam, że można tam zamieszkać tylko w przypadku łączenia rodzin.
Pod koniec listopada 1982 roku znaleźliśmy na tablicy ogłoszeń w hotelu, w którym mieszkaliśmy notatkę, iż rząd Nowej Zelandii przyjmie sto polskich rodzin. Złożyliśmy więc ponownie podanie z prośbą, o włączenia nas do tej grupy. Kilka dni później zostaliśmy zaproszeni na rozmowę kwalifikacyjną. Musieliśmy się wówczas pisemnie zobowiązać, że zwrócimy pieniądze za przelot, które rząd Nowej Zelandii wyłoży, z naszych przyszłych zarobków.

– Zostaliście państwo zakwalifikowani…
I kilka miesięcy później wylądowaliśmy w Dunedin na Wyspie Południowej. Od razu poczuliśmy się tam dobrze. Nie jako uchodźcy, ale jako normalni mieszkańcy tego ciekawego kraju.

– Jakie były Wasze początki?
Zaczęliśmy od nauki angielskiego i poznawania zwyczajów, które zdecydowanie różniły się od naszych. Nowa Zelandia była dla nas sporym szokiem kulturowym. Także ich kuchnia: szczególnie chleb i kiełbasa.
Problem angielskiego rozwiązaliśmy na kursach językowych na politechnice, trzy razy w tygodniu. Ja zdecydowałam się następnie na dodatkowy, dwuletni kurs z literatury nowozelandzkiej. Angielskiego uczymy się nadal. Ciągle poznajemy coś nowego. Dziś po rozmowach z naszymi nowozelandzkimi znajomymi nie bolą już nas ręce.

– Kto się wami opiekował w Dunedin?
Wszyscy mieliśmy prywatnych sponsorów. Nami zaopiekował się kościół prezbiteriański. Oni o naszym przyjeździe wiedzieli kilka miesięcy wcześniej. To byli i nadal są wspaniali ludzie. Przygotowali nam mieszkanie i jedzenie oraz wszystko, co mogło się przydać do startu. Prezbiterianie pomogli też mężowi w znalezieniu pierwszej pracy, już po dwóch tygodniach naszego tam pobytu. Utrzymujemy z nimi nadal kontakty, uważając ich za część naszej rodziny.

– Kiedy spotkała pani w Dunedin pierwszych Polaków?
Do Dunedin, pół roku wcześniej, przybyła także druga rodzina Polaków – państwo Palczewscy oraz 4 inne samotne osoby. Początkowo jednak wszyscy żyliśmy wyłącznie wśród samych Nowozelandczyków.

– Nie było więc wielu okazji do stworzenia polskiej organizacji…
Pomysł powołania do życia polskiej organizacji rodził się bardzo długo. Zaczęło się od odkrycia w roku 1993 starego polskiego kościółka, który zbudowali pierwsi polscy osadnicy sporo ponad sto lat temu. Świątynia ta, pod wezwaniem św. Jacka Odrowąża – nazywanego tu św. Hiacyntem, znajdowała się kilkanaście kilometrów od Dunedin na Półwyspie Otago.
Potem były w Dunedin uroczyste obchody upamiętnienia 150 rocznicy osadnictwa europejskiego w naszym regionie. Obok emigrantów angielskojęzycznych w jubileuszu uczestniczyły także inne grupy narodowościowe i etniczne, a w ich liczbie i polska. Nasza była najmniejsza. Mimo to zostaliśmy zauważeni – zarówno przez organizatorów jak i miejscową prasę. Specjalnie na tę uroczystość wypożyczyliśmy polskie kostiumy ludowe oraz wynajęliśmy ciężarówkę, na której umieściliśmy nasze dziewczęta. Nasz pomysł bardzo się wszystkim spodobał. Zajęliśmy wówczas pierwsze miejsce i uznano nas za najlepszą grupę etniczną biorącą udział w pochodzie przez miasto. To nas zmobilizowało do zorganizowania się.
Formalnie jednak, jako legalna organizacja, powstaliśmy dopiero w roku 1998. Jej założycielami było 9 osób, które nadal z nami pracują. W grupie założycieli, obok najnowszej emigracji, znalazły się również osoby pochodzące z trzeciego i czwartego pokolenia polskich emigrantów.

– Jakie cele jako organizacja stawialiście sobie?
Najważniejsze było dla nas szerzenie polskiej kultury w Nowej Zelandii. Różnimy się zdecydowanie od innych tutejszych organizacji polonijnych. Od samego początku chcieliśmy bowiem wejść w środowisko nowozelandzkie i zaprezentować im nasze bogactwo kulturowe, naszą historię i współczesność. Chcieliśmy też pokazać wkład pierwszych polskich emigrantów z XIX wieku w rozwój ówczesnej Nowej Zelandii. Nigdy nie chcieliśmy się programowo zamykać wyłącznie w niewielkim polskim środowisku.
Nasza działalność dla miejscowego środowiska jest coraz częściej dostrzegana. W roku 2000 dostaliśmy kolejną nagrodę przyznaną nam przez radę miasta pośród wszystkich tutejszych grup etnicznych za promocję naszej kultury. To daje wielką satysfakcje, ale i zobowiązuje.

– Jak liczna jest dziś wasza organizacja?
Oficjalnie należy do nas 150 rodzin, liczących od 2 do 5 osób. Jak na Dunedin to wcale niemało. Samych Polaków, którzy przybyli tu bezpośrednio z kraju, jest może trzydziestu, a może trochę więcej. Z ostatniej emigracji solidarnościowej, z lat osiemdziesiątych, jest nas tu jeszcze mniej. Pozostali to Nowozelandczycy posiadający polskie korzenie, odkrywający swoją polską przeszłość.
W zeszłym roku jedenaście pań, pod kierownictwem Paula Klimka, posiadających polskie korzenie wyjechała do kraju – na Kaszuby i Kociewie, skąd pochodzą ich przodkowie. Dla wielu z nich był to pierwszy wyjazd poza granicę Nowej Zelandii w życiu. Wszystkie bardzo to przeżyły.

– Jak realizujecie państwo statut Waszej organizacji? Jakie są formy działania?
Naszym ostatnim największym wydarzeniem była tegoroczna, czerwcowa wystawa w Settlers Museum w Dunedin: Our Southern Poles – Otago’s Polish Heritage 1872-2006. Ponadto co roku organizujemy dodatkowo inne wystawy poświęcone prezentacji kultury polskiej. W zeszłym np. roku zapoznaliśmy tutejsze społeczeństwo z tradycjami bożonarodzeniowymi w naszej ojczyźnie oraz współpracą gospodarczą obu naszych krajów.
W roku ubiegłym minęło 60 lat od przybycia do Nowej Zelandii tzw. dzieci perskich, ponad siedmiuset osobowej grup sierot polskich, które zaproszone tu zostały przez rząd Nowej Zelandii. Z tej okazji, również w Settlers Museum, zorganizowaliśmy okolicznościową wystawę zatytułowaną From Poland to Pahiatua. Wystawa ta poświęcona była głównie dziejom rodziny państwa Wierzbińskich. Ich bowiem przeżycia, z tamtych czasów, były typowe dla wszystkich pozostałych.

Wcześniej zorganizowaliśmy tu także plener dla artystów polonijnych. Twórcy wypowiadali się na płótnie jak widzą swoją nową ojczyznę – Nową Zelandię.
Jako Towarzystwo Dziedzictwa Polskiego w Otago i Southland zajmujemy się również opieką nad tutejszymi pamiątkami polskimi. Każdego roku, w dniu 1 listopada, odwiedzamy cmentarze, na których znajdują się polskie groby. Składamy na nich kwiaty i zapalamy świece. Porządkujemy też wszystko, co się da.

W czasie jednej z takich akcji, na cmentarzu Południowym w Dunedin, odkryliśmy grób księcia Alojzego Konstantyna Lubeckiego, który przed przyjazdem do Nowej Zelandii, przez ponad dwadzieścia lat, mieszkał w Australii.

Kontynuujemy też tradycję polskiego kościoła w Broad Bay na Półwyspie Otawo, który został w roku 1948 przewieziony tam z Warhola w dwóch częściach na barkach. Ta świątynia jest dla nas bardzo ważna. Spotykamy się w niej, w każdą czwartą niedzielę miesiąca o jedenastej, na wspólnej mszy św.
– Pani zawodowe zainteresowania mają też związek z pracami związanymi z odbudową i renowacją kościółka w Broad Bay….
Oboje z mężem jesteśmy konserwatorami. Nasze największe prace w Nowej Zelandii to odbudowa witraży w polskim kościele na Półwyspie Otago. Z dawnych oryginalnych niestety wiele nie zostało. Nie bardzo więc wiedzieliśmy jak one wcześniej wyglądały. Paul Klimek odnalazł w jakiejś starej gazecie niewielkie czarno-białe fotografie św. Hiacynta czyli św. Jacka Odrowąża – patrona kościoła oraz św. Katarzyny ze Sieny, które znajdowały się za ołtarzem kościoła. Następnie we współpracy z miejscowym artystą, który zajmuje się witrażami, odtworzyliśmy nowe kolorowe witraże. To był nasz wspólny sukces.

W kościele pracowaliśmy też przy renowacji stacji drogi krzyżowej oraz starych XIX wiecznych reprodukcji obrazów świętych. Wspólnymi siłami odbudowaliśmy też dzwonnicę, ze starym ponad 100 letnim dzwonem, który znaleźliśmy ponad sto kilometrów od Dunedin. Zadbaliśmy wreszcie o okolice samej świątyni i posadziliśmy tam róże. W naszym kościele w Broad Bay chrzczone były niedawno, przez ks. Maksymiliana Szurę z Wellingtonu, polskie dzieci.

Dla wielu tutejszych Polaków ten kościółek ma naprawdę wielkie znaczenie, bez względu na to czy ktoś jest czy nie jest wierzący. Z wielkim więc zakłopotaniem przyjęliśmy pomysł zamknięcia go i sprzedania obcym. Na szczęście, jak dotąd, nic z tych planów nie wyszło. Nadal więc będziemy starać się, aby ta świątynia stała na swoim miejscu i służyła wiernym.
Polska i polskie pamiątki, choć jest tu ich niewiele, będą dla nas zawsze bardzo ważne. Zawsze też będziemy emocjonalnie związani z naszą starą kochana ojczyzną. Tęsknimy za nią bardzo, także za naszymi rodzinami i polska kulturą.

– Na szczęście można dziś, bez większych przeszkód, się z nią kontaktować. Nie ma już praktycznie żadnych politycznych czy ekonomicznych barier.
Tekst i zdjęcia:
Leszek Wątróbski
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama