Kampania Mitta Romneya nie przeoczyła okazji do ataku na prezydenta Obamę. Nie potrafiono zachować milczenia wobec śmierci amerykańskiego ambasadora w Libii Christophera Stevensa i jego trzech pracowników oraz napaści na ambasadę USA w Kairze.
Romney nie czekał na wyjaśnienia. Skrytykował Obamę i oblężonych w Egipcie dyplomatów za "hańbiące sympatyzowanie z napastnikami i usprawiedliwianie się z amerykańskich wartości".
Insynuacji nie oparł o tekst prezydenta, lecz ambasadora USA w Egipcie, który wydał oświadczenie przed napaścią, a po nadejściu informacji o wzburzeniu muzułmanów z powodu filmu o Mahomecie. Reżyserem tego paszkwilu jest mieszkający w Kalifornii Izraelczyk Sam Bacile. Ambasador nie przepraszał, tylko wyjaśniał poparcie dla "amerykańskich wartości, tolerancji religijnej i wolności słowa". Potępił wybryki indywidualnych osób, zmierzających do obrażenia uczuć religijnych muzułmanów i wyznawców wszystkich innych religi.
Kiedy tłum napierał na ogrodzenie ambasady w Kairze, ambasador wydał kolejne oświadczenie, tym razem potępiając naruszenie nietykalności terenu należącego do placówki USA. Znalazło się w nim także stwierdzenie, że żadne akcje gniewnego tłumu nie odwiodą Amerykanów od obrony wolności słowa i potępienia fanatyzmu.
Mitt Romney uznał to wystąpienie za hańbę. Ciekawe czego oczekiwał, że dyplomaci sięgną po broń, zaczną straszyć wojną? A może bezzwłocznie, bez porozumienia z Waszyngtonem postąpią tak, jak radził sen. John McCain, gdy ubiegając się w 2008 roku o urząd prezydenta, na pytanie, co zrobić z Iranem, odpowiedział: "bomb, bomb, bomb, bomb Iran"?
"Odwagę" Romney zaprezentował już jako młody zwolennik wojny wietnamskiej. Uzyskał wtedy 4 odwołania od służby wojskowej, a za piątym razem udał się z misją... mormońską do Francji!
Nie powiodła się próba przedstawienia się jako silnego lidera, zdolnego do szybkiego rozprawienia się z wrogami Stanów Zjednoczonych. Zdruzgotana krytykami konserwatywnych mędrców medialnych, którzy dzień wcześniej zarzucili Romneyowi słabość, a nawet wyrazili obawy o "koniec GOP-u" w razie porażki wyborczej, kampania republikanina zbyt gorączkowo szukała powodu do napaści na Obamę z myślą o umocnieniu własnej pozycji.
Stanowisko Romneya poparło zaledwie kilku republikanów szczególnie zasłużonych na polu szokowania wyborców, w tym czarnoskóry kongresman z Florydy Allan West, który wspólnie z kongr. Michelle Bachman niedawno nawoływał do usunięcia komunistów z amerykańskiego Kongresu, i oczywiście Sary Palin.
West skrytykował Oba- mę, niepomny, że jego partia sobie przypisała zasługi za wybuch "Arabskiej Wiosny" jako następstwa "demokratyzacji" Iraku w wydaniu George´a Busha.
Cała plejada ekspertów z dziedziny polityki zagranicznej uznała wystąpienie Romneya za "kompletną klęskę".
Nam pozostaje pytanie, czy Mitta Romneya, który nieustannie czepia się Obamy za niedostateczne poparcie dla Izraela, stać będzie na potępienie Izraelczyka, który otwarcie mówi, że jego film z założenia był prowokacją polityczną, potępiającą religię islamską. 56-letni Sam Bacile twierdzi, że ma podwójne izraelsko-amerykańskie obywatelstwo. Czy nie należy pozbawić go amerykańskiego, skoro z rozmysłem ingeruje w politykę państwa ze szkodą dla tego państwa? Czyż nie jest odpowiedzialny za śmierć dyplomatów, skoro liczył na gwałtowną reakcję islamskich fanatyków, dokładnie taką jaką uzyskał?
Antyislamska, prymitywna propagandówka żydowskiego reżysera, zatytułowana "Innocence of Muslims" (dostępna na You Tube) faktycznie jest obrzydliwa. Zrealizowany w podobnym tonie film o Chrystusie bezsprzecznie spowodowałby ostrą reakcję chrześcijańskich konserwatystów, choć nie przypuszczam, by sprowokował napaść na izraelskich dyplomatów. Nie wątpię jednak, że identycznie jak muzułmańscy fanatycy postąpiliby zazwyczaj bardzo bojowi, ortodoksyjni żydzi, gdyby ktoś zrealizował równie jadowity film o Jahwe.
Sam Bacile doskonale wiedział, po co i dlaczego nagrał tę chałę. Na czyje polecenie poza setką Żydów, którzy pokryli koszty realizacji "dzieła".
Powyższe rozważania prowadzą do nikąd, ponieważ niczego, co Bacile o sobie powiedział, nie udało się potwierdzić. Nie ma nawet pewności, czy jest tym, za kogo się podaje. Jego firma deweloperska nigdzie nie jest zarejestrowana, nie można znaleźć ludzi, którzy dla niego pracowali. Wszyscy zniknęli tak, jak przepadła bez wieści grupa izraelskich "studentów sztuki", którzy w okolicach 9/11 kręcili się wokół rządowych agencji i wpychali do środka pod pozorem sprzedaży obrazów. Można się tylko zastanowić, komu zależy na zaognieniu nastrojów na Bliskim Wschodzie i przekonaniu Amerykanów, że islamiści to dzicz, którą należy wytrzebić.
Politykom, którzy krytykują Obamę za niedostateczną pomoc dla syryjskich rebeliantów zalecam większą rozwagę. Jak wynika z ostatnich wypadków w Egipcie i Libii, pokrzykiwanie o szerzeniu demokracji na Bliskim Wschodzie nie zawsze wychodzi nam na zdrowie. Jeśli chodzi o Romneya, warto by przemyślał słowa Obamy: "Romney najpierw strzela, potem celuje".
***
P.S. Jak można było przypuszczać sprawa komplikuje się coraz bardziej. Z ostatnich doniesień agencyjnych wynika, że Bacile nie jest żydem, lecz chrześcijaninem. Pewność możemy mieć co do tego, że i ta wersja z czasem – może już jutro – zmieni się. Prowokatorom zawsze chodzi o to, by wywołać jak największe zamieszanie.
Elżbieta Glinka








