Strofując Mitta Romneya za pogardliwą wypowiedź na temat 47% wyborców nie płacących federalnych podatków Barack Obama zwrócił uwagę, że prezydent jest prezydentem wszystkich Amerykanów, a nie wybranej grupy.
Na spotkaniu z zamożnymi wyborcami na prywatnym przyjęciu dochodowym Romney powiedział, że nie będzie zabiegał o głosy ludzi, którzy oczekują od rządu, że zapewni im dom, żywność i opiekę medyczną, i nie potrafią wziąć odpowiedzialności za własne życie. Jednym słowem określił Amerykanów o niskich zarobkach jako blok wyborczy Obamy, złożony z nieudaczników przywykłych do wyciągania ręki.
Kiedy wideo obiegło internet Romneyowi dostały się cięgi z lewa i z prawa. Następnego dnia nie odwołał ani słowa. Przyznał jedynie, że ujął swe myśli nieelegancko, co samo w sobie zabrzmiało jak kpina.
Elegancko zachował się Obama. Pominął okazję do skopania rywala. Wyraził zrozumienie dla pomyłek na szlaku kampanijnym i przypomniał o własnej, z 2008 roku, kiedy powiedział: "Zgorzkniali mieszkańcy z ubogich okręgów rolniczych kurczowo trzymają się swojej broni, kościołów i antypatii do obcych".
"Jako prezydent nauczyłem się, że reprezentuję wszystkich obywateli, a nie wybraną grupę", dodał Obama w programie satyrycznym Davida Lettermana "Late Show".
Tego samego dnia prezydent przemawiał do 200 osób zebranych w hotelu Waldorf Astoria. Wejście na tę imprezę kosztowało $12,500 od rodziny.
Wieczorem na spotkanie z prezydentem zorganizowane przez gwiazdę popularnej muzyki Beyonce i jej męża, rapera Jay-Z, w jego klubie 40/40, przybyło około 100 osób. Wejście kosztowało $40,000. Na kampanię Obamy zebrano blisko $4 miliony.
(eg)








