I tak próba pozyskania głosów mieszkańców Ohio skłoniła kampanię Mitta Romneya do kłamstwa, którego celem było podważenie zaufania do prezydenta Obamy w zakresie troski o zapewnienie pracy Amerykanom. Republikański kandydat straszy sugestią, że Chrysler i General Motors noszą się z zamiarem wyprowadzenia produkcji do Chin, co nie ma żadnego związku z prawdą.
Przeciw temu fałszerstwu wystąpili szefowie obu kompanii samochodowych.
Podobnie wygląda sprawa z rzekomym odwołaniem przez Obamę obowiązku pracy lub szkoleń zawodowych dla odbiorców welfare. W rzeczywistości na wniosek gubernatorów opowiadających się za przejęciem większej odpowiedzialności za sytuację na rynku pracy we własnym stanie, prezydent zgodził się na tę propozycję pod warunkiem, że stany szybciej znajdą zatrudnienie dla osób korzystających z pomocy społecznej.
Kolejnym i chyba już ostatnim fałszerstwem (ze względu na bliskość wyborów) jest próba zarzucenia Obamie rozbudowy waszyngtońskiej biurokracji poprzez kreowanie stanowiska szefa biznesu.
Prezydent wystąpił z tą propozycją rok temu. Jej celem było skonsolidowanie sześciu różnych agencji w jedną, by zapewnić sprawniejsze działanie tejże agencji w zakresie promocji amerykańskich wyrobów i ułatwienia eksportu. Rezultatem tego posunięcia będzie ograniczenie, a nie rozbudowa biurokracji. Plan zyskał poklask liderów biznesu, a nawet zdecydowanego krytyka Obamy, szefa Krajowej Izby Handlowej, Thomasa J. Donahue.
Warto przypomnieć, że ankieter Romneya, Neil Newhouse, oświadczył: "Nie pozwolimy, żeby fakty dyktowały, jak mamy prowadzić kampanię". Czy można ufać komuś, kto bez skrupułów karmi nas fałszywymi informacjami? Ostatni prezydent z takimi skłonnościami wmówił nam, że Irak ma broń masowego rażenia.
Oczywiście sprawą centralną jest gospodarka. Prezydentowi Obamie nie udało się spełnić przyrzeczeń odnośnie zatrudnienia, deficytu i rozwoju gospodarczego. Wypadałoby się zastanowić, ile czasu potrzeba na wyciągnięcie kraju z głębokiego kryzysu i wyprowadzenie nas na prostą, do której powolnie dochodzimy. Czy rząd powinien odgrywać rolę w promowaniu edukacji, rozbudowy i naprawy infrastruktury, w inwestowaniu w nowe technologie i nadzorowaniu finansowego sektora, by nie dopuścić do ponownego krachu, czy też, jak radzi Romney, znieść regulacje i obniżyć podatki w imię ducha przedsiębiorczości?
Tu powstaje kolejne pytanie, czy obniżka podatków dla najbogatszych Amerykanów zaowocuje tworzeniem nowych miejsc pracy? Romney mówi "tak", Obama "nie".
Odpowiedź daje bezpartyjny Congressional Research Service. Obniżka podatków w najmniejszym stopniu nie przyczynia się do wzrostu zatrudnienia ani rozwoju gospodarczego kraju. Ma za to duży związek z koncentracją bogactwa w rękach 1% podatników.
Wielu Amerykanów boi się reformy opieki zdrowotnej, choć zdecydowana większość pochwala klauzulę zmuszającą firmy ubezpieczeniowe do sprzedaży polis osobom z problemami medycznymi. Romney twierdzi, że w jego własnym planie znajdzie się taka sama klauzula, z tym wyjątkiem, że chorzy będą mieli prawo do utrzymania ubezpieczeń, jeśli je mieli przed chorobą.
Propozycja partnera wyborczego Romneya, Paula Ryana przewiduje likwidację programu Medicare i zastąpienie go systemem kuponów na polisy z prywatnej firmy ubezpieczeniowej. Zmiana ta zmusiłaby emerytów do dodatkowych wydatków na leczenie. Eksperci określają tę kwotę na $6400 rocznie.
Ryan i inni konserwatywni republikanie proponują zniesienie tradycyjnego programu Social Security i zezwolenie Amerykanom na inwestowanie tych pieniędzy na giełdzie.
Czym to pachnie dowiedzieliśmy się po ostatnim krachu finansowym. Illinois i wiele innych stanów, które inwestują pieniądze na programy emerytalne pracowników publicznych, straciły miliardy dolarów. Dziś wszyscy łapią się za kieszenie, bo stan podnosi podatki, by sprostać zobowiązaniom wobec emerytów.
Co jeszcze wyniosłam z kampanii republikanów? Że Jezus dzieli z konserwatystami głęboką nienawiść do homoseksualistów, zwoleników kontroli broni, obrońców naturalnego środowiska i oczywiście Baracka Obamy. Że Obamę można szarpać i poniżać żądaniami o okazanie aktu urodzenia, a po okazaniu wrzeszczeć, że jest fałszywy, że można czepiać się religii prezydenta i przechodzić do porządku dziennego nad wyciągniętą (a raczej wyczytaną) z kapelusza religią Romneya, a nawet – jak w przypadku powszechnie szanowanego kaznodziei i duchowego doradcy amerykańskich prezydentów Billa Grahama – niespodziewanie podnosić mormońskie wyznanie z sekty na kościół.
Pozostaje pytanie, czy człowiek, który lokuje swoje pieniądze na Kajmanach lub w banku szwajcarskim czuje jakąkolwiek odpowiedzialność za swój kraj, czy też jest globalistą, dbającym wyłącznie o własną kieszeń?
I jeszcze jedno. Mitt Romney uważa Rosję za głównego wroga Ameryki. Tymczasem w ub. tygodniu jego syn, Matt, udał się do Moskwy w poszukiwaniu rosyjskich inwestorów w jego kompanię obrotu nieruchomościami Excel Trust z siedzibą w Kalifornii.
Elżbieta Glinka








