Ten przepis to dla mnie trochę więcej niż tylko smak wiosny. To wspomnienie mojego taty, który właśnie taką kapustę robił o tej porze roku. Pachniało boczkiem, podsmażoną cebulką i tą specyficzną, ledwie miękką marchewką, która mówi: „Jeszcze nie jestem rozgotowana, spokojnie”. Zawsze miałam wrażenie, że jego wersja była nie do podrobienia – i może właśnie dlatego próbuję ją teraz ugotować po swojemu, ale z tą samą czułością.
To danie aż się prosi, żeby wjechać na stół w komplecie z: kotletem (mielony albo schabowy, jak kto woli), młodymi ziemniakami z koperkiem i odjechanym, domowym ogórkiem małosolnym. Polska de lux – bez wątpienia. A jak otworzysz okno i razem z zapachem obiadu wleci czerwcowe słońce, to nawet poniedziałek smakuje jak niedziela. Smacznego!
Składniki:
1 szklanka boczku surowego wędzonego, pokrojonego w kostkę
2 średnie cebule, pokrojone w kostkę
3 młode marchewki, pokrojone w cienkie talarki
2-3 liście laurowe
3-4 ziarna ziela angielskiego
5-6 ziaren czarnego pieprzu
4 szklanki grubo poszatkowanej młodej kapusty
1 szklanka pomidorów z puszki (pokrojonych)
sól i świeżo mielony pieprz do smaku
1 szklanka posiekanego koperku (oczywiście możesz zmniejszyć ilość)
Czas przygotowania: ok. 15 minut
Czas gotowania: ok. 45 minut
Liczba porcji: 6-8
W dużym garnku podsmaż boczek, aż zacznie się rumienić i puści tłuszcz. Dodaj pokrojoną cebulę oraz marchewkę i smaż razem na małej mocy palnika przez 5 minut, aż cebula się zeszkli, a marchew delikatnie zmięknie. Dorzuć liść laurowy, ziele angielskie i ziarna pieprzu.
Do podsmażonej bazy wrzuć poszatkowaną kapustę, wymieszaj. Przykryj i gotuj na małym ogniu przez około 30 minut, mieszając od czasu do czasu.
Gdy kapusta będzie miękka, dodaj pomidory z puszki. Wymieszaj, gotuj jeszcze 10-15 minut bez przykrycia, aż smaki się połączą, a część płynu odparuje. Na koniec dopraw całość solą i świeżo mielonym pieprzem do smaku.
Wsyp świeżo posiekany koperek i wymieszaj.
Podawaj na gorąco z chlebem, ziemniakami albo jako przystawka do mięsa.
Kasia Marks

Gotowanie nie od razu stało się moją pasją. Byłam za to radosnym konsumentem pierogów babi Anieli. I pewnie byłoby tak do dziś, gdyby nie opakowanie ryżu i pierwsze kotlety ryżowe (okropne). Tak właśnie zaczęły się moje przygody kuchenne. Ziarno (także ryżu) zostało zasiane i od tamtej pory coraz częściej i coraz śmielej poczynałam sobie w kuchni. Przez lata upiekłam wiele ciast i ugotowałam wiele dań. Zakochałam się w kuchni Indii i basenu Morza Śródziemnego. Ale nadal pozostaję bliska polskiej, domowej kuchni, choć chyba moje pierogi nigdy nie dorównają tym babcinym. Na co dzień jestem mamą nastolatka i pracuję jako redaktor w serwisie internetowym.
Fot. arch. Kasi Marks