Niedawne zamieszanie rozpoczęło się od kontrowersyjnego pomysłu stanu Teksas, którego gubernator Greg Abbott w porozumieniu z prezydentem Donaldem Trumpem zaproponował nowy podział okręgów wyborczych. Nie jest to zupełnie nowa praktyka, bowiem politycy obu partii w USA od wielu lat stosują podobną praktykę, by zapewnić sobie jak najwięcej miejsc choćby w Izbie Reprezentantów. Zaskakujący jest jednak czas podjęcia dyskusji o zmianie granic. Dochodzi do niej na koniec każdej dekady, a więc w czasie, gdy przeprowadzany jest spis powszechny (U.S. Census). Tym razem jednak teksańscy Republikanie uznali, że do redystrybucji dojdzie w połowie dekady, co miałoby zapewnić dodatkowe mandaty w Izbie już w wyborach środka kadencji („midterms”) w przyszłym roku.
Na czym polega „gerrymandering”? Miedzy innymi na takiej zmianie granic okręgów wyborczych, aby skoncentrować głosy oddawane na politycznych rywali (w przypadku Teksasu chodzi o Demokratów) w jak największym skupisku, najlepiej w jednym okręgu, tak aby pozostałe przypadły partii rządzącej (w przypadku Teksasu – Republikanom). Politycy GOP w Teksasie oszacowali, że zmiana mapy politycznej stanu mogłaby im w 2026 roku przysporzyć nawet dodatkowe 5 mandatów w Izbie Reprezentantów USA – kosztem Demokratów – co w przypadku obecnej wątłej przewagi w izbie niższej Kongresu mogłoby mieć kluczowe znaczenie dla wzmocnienia republikańskiej większości. Pomysł zyskał entuzjastyczną aprobatę Donalda Trumpa, który oznajmił, że Republikanie „zasługują” na więcej mandatów w Teksasie i powołał się na swoje wysokie poparcie w tym stanie (56 procent).
Sytuacja nieco się skomplikowała, gdy demokratyczni ustawodawcy postanowili „uciec” z Teksasu i skryć się między innymi w Illinois, aby uniemożliwić głosowanie nad zmianą mapy politycznej poprzez brak kworum. Republikanie zagrozili powołaniem nowej sesji teksańskiego parlamentu i wszczęciem procedur prawnych mających usunąć nieobecnych Demokratów z urzędu. W sprawę nawet zaangażowano FBI i sądy. Federalni śledczy mieli wesprzeć wysiłki teksańskich Republikanów w odnalezieniu i doprowadzeniu na posiedzenie „uciekinierów”.
Ale konflikt zaczął przybierać dużo szerszy rozmiar. Gubernator Kalifornii Gavin Newsom zagroził, że jeśli Teksas nie wycofa się ze zmiany granic i redystrybucji mandatów, Kalifornia może przeprowadzić zmiany okręgów na własną rękę poprzez referendum i to nawet już jesienią. Podobne deklaracje padły także ze strony stanów jak Nowy Jork, Illinois czy Maryland, co – jak oceniają eksperci – może doprowadzić do potencjalnej eskalacji „gerrymanderingowej wojny”. Patrząc na obecną eskalację napięcia między Teksasem a Kalifornią i biorąc pod uwagę twardą retorykę Trumpa i Newsoma – możemy mówić o pełnowymiarowym konflikcie.
Do czego może to prowadzić? Otóż w krótkim okresie czasu możliwa jest zmiana struktury składu Izby Reprezentantów Kongresu już w przyszłorocznych wyborach połowy kadencji. Teksas może uzyskać nawet dodatkowe pięć mandatów – chociaż gubernator Abbott grozi, że w przypadku dalszej eskalacji może całkowicie wyeliminować okręgi Demokratów. Kalifornia, jak się szacuje, jest w stanie „odzyskać” dla Demokratów od czterech do sześciu mandatów. Ponadto, jeśli na podobne kroki zdecydują się Illinois (co sugerował gubernator JB Pritzker), Maryland, Nowy Jork i New Jersey, to może okazać się, że Republikanom wcale nie opłaci się ten konflikt i utracą oni na jego skutek większość w Kongresie.
Są możliwe także inne skutki, jak choćby porzucenie niezależnych komisji, które kształtowały mapy wyborcze. Taki system obowiązuje w Kalifornii – tam o granicach okręgów decyduje apolityczna komisja. Gubernator Newsom ostrzegł, że może odejść od tego rozwiązania, a to może wywołać efekt domina w innych stanach, które odpolityczniły proces „mapowania” i przywrócić proces całkowicie zależny od politycznego „widzimisię”. A to z kolei spotęguje i tak już głęboką polaryzację społeczeństwa i staniemy w obliczu niekończącego się politycznego odwetu.
Możliwe są też takie scenariusze, że cały proces zostanie sparaliżowany w systemie sądowym, w którym o jego legalności na samym końcu decydował będzie Sąd Najwyższy. A ten musiałby przyjąć rozwiązanie uniwersalne, które obowiązywałoby wszystkie stany. Możliwe jest też rozwiązanie zdroworozsądkowe, czyli w przypadku, gdyby jedna z partii, mająca w danym momencie większość w obu izbach Kongresu, oraz prezydenta – zdecyduje się na wprowadzenie prawa zakazującego manipulację okręgami, to wówczas to rosnące szaleństwo mogłoby zostać powstrzymane.
Ale jest to scenariusz raczej mało realny, zwłaszcza że jak dotychczas z „gerrymanderingu”, czyli manipulacji dla własnychkorzyści, korzystały obie partie.
Daniel Bociąga
[email protected]
[email protected]









