Republikańscy kandydaci na prezydenta, dążąc do przypodobania się korporacjom i członkom ruchu Tea Party, jak jeden mąż opowiedzieli się za cięciami federalnych funduszy na działalność Agencji Ochrony Środowiska (EPA).
Okazało się jednak, że większość republikanów wierzy w pożyteczną rolę agencji, jako narzędzia chroniącego przed szkodliwym dla zdrowia zanieczyszczaniem wody i powietrza. Przeciw cięciom funduszy dla EPA opowiedziało się nawet 49% "herbaciarzy".
W tej sytuacji wezwania kandydatów można tłumaczyć tylko sprzecznymi wynikami sondaży. Połowa Tea Party opowiada się za utrzymaniem pełnego budżetu EPA, lecz równocześnie popiera kandydatów, którzy chcą ten program zniszczyć.
Na trasie wyborczej część kandydatów przedstawia przepisy EPA jako przyczynę złej sytuacji gospodarczej. Kongresmanka z Minnesoty, Michele Bachmann, posunęła się nawet do stwierdzenia, że agencja ta jest "największym zagrożeniem dla amerykańskich prac".
Gubernator Teksasu, Rick Perry, uważa, że EPA powinna odrzucić "te regulacje, które powstrzymują biznesmanów przed wydawaniem pieniędzy na nowe inwestycje".
Były gubernator Massachusetts, Mitt Romney, jest przeciwny regulacjom emisji dwutlenku węgla, nie uważa bowiem, że jest to "substancja szkodliwa dla ludzkiego organizmu".
Herman Cain obiecuje przekazać kwestie dotyczące regulaminów "niezależnej komisji kierowanej przez szefów przemysłu naftowego i gazowego".
Ron Paul uważa, że EPA jest tworem całkowicie niepotrzebnym, a Newt Gingrich obiecuje likwidację tej agencji.
(HP – eg)