Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 12 grudnia 2025 03:51
Reklama KD Market

Czyjego głosu posłucha Bush

Chociaż sekr. obrony Robert Gates i przewodniczący szefów połączonych sztabów, adm. Michael Mulen, wielokrotnie wyrażali sprzeciw wobec ataku na Iran, a sekr. stanu Condoleezza Rice również nie okazuje ostatnio większego entuzjazmu dla tego projektu, to wcale nie znaczy, że nie zostanie wykonany.Jeśli nie przez USA, to przez Izrael.

Wzmożone wizyty liderów amerykańskich i izraelskich w Waszyngtonie i Jerozolimie świadczą o rosnącym zainteresowaniu tematem. Czas dyktuje podjęcie akcji teraz. Za taką opcją opowiada się Izrael, amerykańscy neokonserwatyści, znaczna część republikanów i kampania wyborcza sen. Johna McCaina, która nie ukrywa, że atak na instalacje nuklearne w Iranie przed wyborami w USA zapewni mu wyborcze zwycięstwo, jako człowiekowi z doświadczeniem militarnym.

Były doradca prez. Clintona, śliski z wyglądu i postawy Dick Morris i z tego względu niezatrudnialny, znalazł swoje miejsce w kablowej Fox News w charakterze "contributora". Wkład, swego czasu przyłapanego na ssaniu paluchów u nóg prostytutki, Morrisa polega na tym, że bez żadnych oporów plotkuje o wszystkich i wszystkim, a nade wszystko przekazuje treści, których gospodarzom programów FOX TV nie wypada jeszcze poruszać. I tak kilka dni temu w programie "Hannity and Calmes" Morris rozmarzył się na temat likwidacji "irańskiego zagrożenia".

"Jeśli sondaże wykażą dużą przewagę, gwarantującą zwycięstwo McCaina, to Izrael może powstrzymać się z atakiem, gdyż będzie miał pewność, że jako prezydent nie zlekceważy tego problemu. I przeciwnie, duża przewaga Obamy powinna być sygnałem do szybkiej akcji. Jego zwycięstwo oznaczać będzie, że zamiast ataku wybierze dialog. Najlepiej zniszczyć irańskie instalacje teraz. Dwie sprawy zostaną załatwione za jednym zamachem. Odsunie się zagrożenie irańskie i zapewni zwycięstwo McCainowi".

W podobnym tonie wypowiadają się neokonserwatywne pisma, Wall Street Journal, Weekly Standard, National Review i Commentary.
Czy opór sekr. Gatesa pomoże, pokażą najbliższe dni. Sekretarz obrony wznowił wezwania do zwiększenia wydatków na dyplomację i międzynarodową pomoc, ostrzegł przed militaryzacją polityki zagranicznej i niezwykle ostro potępił wiarę administracji Busha w mydlenie oczu. "Nie rozwiążemy konfliktów dzięki zręcznym kampaniom public relation ani skuteczniejszej propagandzie od propagandy al-Kaidy, a tylko poprzez akcje i rezultaty budzące wzajemne zaufanie". Słowa Gatesa mogą, lecz nie muszą, wywrzeć wrażenia. Tym bardziej że mimo jego twardej postawy w rozmowach z izraelskim ministrem obrony, Ehudem Barakiem, który naciskał, by nie rezygnowano z opcji ataku na Iran, Biały Dom wydał oświadczenie zgodne z życzeniem Izraela.

Czyżby prezydent znów uległ podszeptom promotorów idei "Izrael najważniejszy", w tym sen. Liebermanowi, Normanowi Podhoretzowi, Jamesowi Wolsey, Douglasowi Feith, Billowi Kristol, pastorom Hagee, Franklinowi Grahamowi, Rodowi Parsley i innym, czy też chce zapewnić zwycięstwo McCainowi?

Podczas ostatniego pobytu w Izraelu prezydent Bush zapewnił Kneset, że obrona Izraela jest obowiązkiem USA. Wypowiedź ta wskazywała nie tylko na wpływy neokonserwatystów, lecz także ewangelickich kaznodziejów, którzy za swój naczelny obowiązek uważają pilnowanie bezpieczeństwa Izraela, nawet kosztem amerykańskiej krwi i pieniędzy, co z pewnością nie świadczy o patriotyźmie tych panów.

W przeciwieństwie do katolików, nadal bezpodstawnie posądzanych o większą lojalność wobec Watykanu niż własnego kraju, ewangelicy, którzy otwarcie stawiają Izrael na pierwszym miejscu, uniknęli tego zarzutu, a to ze względu na przyjaźń z proizraelskim lobby, któremu zależy na utrzymaniu takich postaw.

Pozostaje tylko zapytać, kto dał prezydentowi prawo do takich zobowiązań w imieniu amerykańskiego narodu? Naród na razie milczy. Tylko niewielu ma odwagę sprzeciwić się absurdalnym pomysłom neokonserwatystów i ewangelików. Za wychylenie się grozi publiczny lyncz. Ostatnio chłopcem do bicia stał się publicysta magazynu Time, Joe Klein.

Klein (żydowskiego pochodzenia) zdobył się na odwagę oskarżenia żydowskich neokonserwatystów o odegranie szczególnie widocznej roli w popychaniu do wojny w Iraku, a dziś do zbrojnej konfrontacji z Iranem "z poświęceniem życia i pieniędzy Amerykanów dla bezpieczeństwa Izraela". Obrażany przez wszystkich neokonserwatystów Klein trzyma się twardo. Zarzut o antysemityzm, stosowany celem powstrzymania krytyki neokonserwatywnej polityki, odpiera prostym: "Nie jestem antysemitą, jestem antykonserwatystą".
Czyjego głosu posłucha Bush?
Elżbieta Glinka
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama