Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 12 grudnia 2025 02:29
Reklama KD Market

Mało znana Polonia zza wielkiego jeziora - Polonia w Illinois jest skupiona, w Michigan

Sterling Heights, Michigan – Gdy ktoś powie “Polonia amerykańska”, odruchowo myśli się przeważnie o Chicago i Nowym Jorku. Ale procentowo najwięcej Polonusów zamieszkuje Wisconsin, gdzie stanowią 9,65% całej ludności tego stanu. W stanie Illinois mieszkańcy polskiego pochodzenia stanowią „zaledwie” 8,13% całej populacji. W liczbach bezwzględnych Polonia nowojorska faktycznie wynosi nie 986 tys. osób, przewyższając Illinois (934 tys.) tylko nieznacznie, lecz ponad półtora miliona, ponieważ Polonia w sąsiednim New Jersey jest częścią tej całości.

W stanie Michigan, o którym będzie mowa w dzisiejszej korespondencji, mieszkańców polskiego pochodzenia jest prawie tylu samo co w Illinois i stanie Nowy Jork (bez New Jersey). Stanowią ponadto aż 9,6% całej ludności, co procentowo stawia Michigan na drugim miejscu w USA za Wisconsin.

Polonusi michigańscy powinni zatem wywierać znaczny wpływ na życie publiczne i kulturalne tego stanu. Jednakże michigańczycy o polskim rodowodzie często jeżdżą na imprezy czy po zakupy do Chicago, podczas gdy chicagowianie o polskich korzeniach znacznie rzadziej wybierają się w tychże celach do Detroit i okolic, największego skupiska polonijnego w tym stanie.
Dzieje się tak z powodu dystrybucji. Mieszkańcy polskiego pochodzenia w stanie Illinois są skupieni głównie w metropolii chicagowskiej, co znacznie zwiększa ich rolę, wpływy, potencjał rynkowy i siłę przebicia. Podobnie dzieje się w Kanadzie. Gdyby frankfonów równomiernie rozrzucić po całym obszarze olbrzymiej Kanady, rozpłynęliby się niemal bez śladu. Ponieważ jednak skoncentrowani są w prowincji Quebec, stanowią rozpoznawalną wspólnotę etniczną, świadomą swej odrębności językowo-kulturowej.

Mimo że najwięcej Polonusów znajduje się w metropolii detroickiej (według różnych obliczeń od 600 do 650 tys.), także zamieszkują w różnych częściach stanu, m.in. w Grand Rapids, Flint, Saginaw, Bay City, Muskegon i także daleko na północy w okolicach miasta Alpena. Tam też znajduje się polska wioska o nazwie Posen (Poznań), założona jeszcze w XIX w. przez imigrantów spod zaboru pruskiego. Notabene Posen ma najwyższy odesetek mieszkańców polskiego pochodzenia w całych Stanach Zjednoczonych – 62%. Ale tę zalesioną wioskę zamieszkuje zaledwie 300 dusz!

Polonusi w metropolii detroickiej stanowią niezaprzeczalny trzon Polonii michigańskiej nie tylko z powodu większej bezwzględnej liczby. Jest to także jedyna w tym stanie Polonia odnawialna. Pozostałe skupiska polonijne jedynie w małej mierze są zasilane zastrzykami świeżej krwi. Nie tylko omijał je na ogół napływ solidarnościowy z lat 80., ale tylko nieliczni przedstawiciele emigracji powojennej (żołniersko-wysiedleńczej) trafili do tych ośrodków.
W dużej mierze polskość pozadetroickich skupisk poloninych polega na nazwiskach mieszkańców (Wiśniewski, Nowak, Motyka, Kruk, Piesiek, Malusi itp.) oraz na imponujących starych świątyniach, w których nabożeństwa odprawia się głównie albo wyłącznie po angielsku. Pozostały też niektóre chłopskie potrawy, przyrządzane głównie z okazji świąt i festynów parafialnych. Ale oprócz tych nielicznych wyznaczników etniczności wyglądają na typowo amerykańskie miasta i miasteczka.

Inaczej było w Detroit. Kilkanaście, a w szczytowych okresach może aż kilkadziesiąt polskich parafii. Wokół nich powstawały gęsto zaludnione polskie dzielnice z etnicznymi sklepami, barami, klubami i salami o rozpoznawalnych polskich nazwach: ZNP, ZPRK, Polish Falcons, Związek Polaków w Ameryce... Najbardziej dotyczyło to mojego rodzinnego miasteczka, Hamtramck (wymawiaj: Hemtremik).

Unikalne w skali całej Ameryki przedmieście znajdowało się nie na obrzeżach wielkiego miasta Detroit, lecz w samym jego środku niczym wysepka. I jest to nie dzielnica jak Jackowo czy brookliński Greenpoint, lecz oddzielne miasteczko z własnym burmistrzem, policją, strażą pożarną i szkolnictwem. Niegdyś obszar wiejski, zamieszkały przez farmerów niemieckiego i francuskiego pochodzenia, przed I wojną światową Hamtramck szybko się urbanizował, gdy bracia Dodge założyli tu swoją fabrykę samochodów. W poszukiwaniu pracy zaczęli napływać imigranci zarówno z Polski jak i z innych, zarobkowo mniej obiecujących ośrodków polonijnych.

Od samego początku Polacy wycisnęli wyraźne piętno na mieście Hamtramck. Górującą nad miasteczkiem strzelistą neogotycką wieżę kościoła św. Floriana do dziś widać z wielomilowej odległości w sąsiednich dzielnicach Detroit. Powstawały tu także inne polskie parafie św. Władysława, M.B. Królowej Apostołów i Zmartwychwstania Pańskiego oraz Kościół Narodowy św. Krzyża i ukraińska parafia Niepokolanego Poczęcia.

Od samego początku rządy hamtramckie znajdowały się w polskich rękach. Burmistrzami byli wyłącznie tacy Polonusi jak Skrzycki, Dysarz, Tenerowicz, Grzecki, Wójtowicz i Kozaren. W olbrzymiej większości Polonusi byli radnymi o miejskimi, skarbnikami, szefami policji i rady oświaty oraz innych urzędów.
Depolonizacja prawdopodobnie rozpoczęłaby się tuż po II wojnie światowej, kiedy część powracających z wojny Amerykanów zaczęła przenosić się do suburbii, ale ich miejsce zajęła powojenna fala „dypisów”. Czuli się tu jak u siebie, bo wzdłuż głównej ulicy handlowej, Joseph Campau (na którą stara Polonia żartobliwie mówiła „Józef się kąpał”), bez przerwy rozbrzemiwała polska mowa. Po polsku można byłą robić wszystkie zakupy, załatwić sprawy bankowe, ubezpieczyć się, opłacić świadczenia, załatwić wszelkie sprawy urzędowe i nawet wezwać policję, straż pożarną i pogotowie ratunkowe.
Gazeciarze roznosili po domach miejscowy „Dziennik Polski”, któremu notabene przed przejściem do „Dziennika Związkowego” szefował przez parę lat red. Wojciech Białasiewicz. Sam pamiętam z młodości jak w upalne letnie wieczory można było przechodzić bocznymi ulicami Hamtramck bez uronienia słowa polskiego programu radiowego Konstantynowicza, w niedzielę zaś Godziny Różańcowej Ojca Justyna. W epoce przed „erkondiszyn” (klimatyzacją), wszystkie okna bowiem były na oścież otwarte, a dźwięki audycji swobodnie wypływały na zewnątrz.

W latach 80. zastrzyku polskości dostarczyli imigranci solidarnościowi, mniej liczni jednak od powojennej emigracji żołniersko-wysiedleńczej. Już wówczas skład etniczny miasteczka zaczął się zauważalnie zmieniać, lecz inaczej niż w sąsiednich dzielnicach detroickich. W Detroit Murzyni systematczynie wypierali białych mieszkańców, w tym i Polonusów, z poszczególnych dzielnic tak, że obecnie czarnoskórzy stanowią prawie 90% wszystkich detroiczan. Hamtramck natomiast stał się ulubionym miejscem osiedlania się... muzułmanów.
Działo się tak z dwóch głównych przyczyn. Metropolia detroicka jest największym skupiskiem Arabów i innych muzułmanów w USA, a niektórzy twierdzą, że nawet na świecie, poza Bliskim Wschodem. Stare domki jedno- i dwurodzinne w Hamtramck były nieźle utrzymane, więc nowo przybyli muzułmanie omijały zapuszczone i niebezpieczne dzielnice murzyńskie, wykupując domki sukcesywnie opuszczane przez wymierających starszych hamtramczan polskiego pochodzenia. Wśród nowo przybyłych przeważają muzułmanie bengalskiego, bośniackiego, albańskiego i jemeńskiego pochodzenia.

Dziś zamiast polskojęzycznych babć w chustach i z ceratowymi torbami na zakupy, jakie pamiętam z dzieciństwa, wzdłuż Joseph Campau snują się Jemenki w charakterystycznych czarnych, sięgających ziemi szatach. Zamiast napisów „polska apetka”, „paczki do Polski”, „wędliny Jaworskiego”, „Witkowski’s Men’s Clothes”, „Cieszkowski’s Dry Goods”, „Lendzon’s 5 &10” czy „Ciemniak’s Meat Market”, widać arabskie bazgroły, czy takie nazwy jak Middle Eastern Coffee Shop ,i nastawione na niezamożnych przybyszów z Bliskiego Wschodu sklepy z tanizną – „dollar stores”.

Przed paru laty Hamtramck wylądował na pierwszych stronach gazet z powodu sporu o nawoływanie do modłów muzułmańskich. Przy poparciu lewicowo-liberalnej burmistrzyni polskiego pochodzenia, Karen Majewski, reprezentowani w radzie miejskiej muzułmanie przeforsowali rezolucję zezwalającą na publiczne nagłaśnianie nawoływań do modlitwy. Począwszy od godz. 6 rano, kilka razy dziennie z głośników ulicznych zaczęły płynąć arabskojęzyczne zawodzenia. Nie podobało się to Polonusom i innym niemuzułmanom, ale wyznawcy Allacha ripostowali, że oni muszą co pół godziny wysłuchiwać dzwonów św. Floriana. Skoro dzwony kościelne symbolizują chrześcijaństwo, to muzułmanie w wolnej Ameryce także mają prawo zaznaczyć swoje dziedzictwo religijne w przestrzeni publicznej.

Polonusi odbywający nostalgiczną podróż do Hamtramck swojej młodości nieraz narzekają, że teraz czują się tak jak w Bagdadzie. Ale taka jest Ameryka. Z czasem nowa grupa etniczna wypiera drugą, by wspomnieć tylko rozprzestrzenianie się Portorykan w dawnych dzielnicach polonijnych w Chicago.

Ale w wieloetnicznej Ameryce niekiedy także dochodzi do zaskakujących sojuszy taktycznych. Radnemu żydowskiego pochodzenia udało się różnymi kruczkami przeforsować uchwałę o niedyskryminowaniu homoseksualistów. Ale w celu jej obalenia połączyli się katolicy i muzułmanie.

Bengalczycy w szczególności zaprotestowali przeciwko tej uchwale, która ich zdaniem zmuszałaby ich do akceptacji homoseksualnych imamów (duchownych islamskich). Wtórował im m.in. proboszcz parafii św. Władysława, który twierdzi, że takie prawo mogłoby zmuszać księży katolickich do błogosławienia związków jednopłciowych, co jest całkowicie sprzeczne z doktryną Kościoła.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama